Ślimak czy ja?



Tak sobie podpatruję przyrodę, włażę w zarośla i szukam komarów. Już są, dorodne i jeszcze mało aktywne, ale są. Choć akurat ta informacja mnie nie cieszy, a osłabia, bo latem znów trzeba będzie w biegu zrywać to, co urosło. Czego nie zjadły mrówki, do czego nie dobrały się wspomniane ślimaki. Te jedzą wszystko na potęgę, wcinają wszystko, co zielone, soczyste i jadalne przede wszystkim. 
Mrówkę można odstraszyć czymś, jakimś zielskiem czy zapachem, ale nie ślimaka. Ten włazi wszędzie, gdzie zdoła wejść. Wyżre słodkie truskawki, wbije się swym chamskim cielskiem w owoc i nic mu nie zrobisz. Ponad dwadzieścia lat temu na Wyspach Kanaryjskich z okazji Wielkanocy, wparował stół załadowany czym się tylko dało, a tam; ślimaki. Były urocze w tym masełku, podane po królewsku, ale... Zjadłam jednego, bo tak wypadało, ale stanął mi dziad w gardle i nawet hiszpańskie wino nie pomogło- za to gorzałka polska w walizce, z lotniska; jak znalazł. Ślimon jeden na szczęście poszedł w głąb jamy brzusznej, a potem, potem...pozostały po nim nieciekawe wspomnienia. 


Ślimak jest ładny, w skorupie to nawet można powiedzieć elegancki. Taki inteligencik z tupetem i cholernym apetytem. Zeżre wsio, co urośnie, wlezie do donicy na parapecie i do wiadra z odżywką dla kwiatów. Jest na drzewach, winoroślach, malinach, jeżynach i na czym jeszcze się da. Siedzi z rana w bucie, potem przepełznie do miski z wyrastanym ciastem drożdżowym, a wieczorem wlezie do szklanki z wieczornym piwkiem. Czyżby gustował w tym trunku? - On pcha się we wszystko, jest pierwszy tam, dokąd my podążamy, niby powolny, niemrawy, a wali na oślep. 

Zieloni, weganie, trawożerni i obrońcy wszystkiego, co włazi ogrodnikowi, plantatorowi upraw ekologicznych - bedą oburzeni. Co tam uprawa, ważne, by ślimak był nażarty i plądrował dalej uprawę niewielkiego poletka truskawek czy borówek. Ten czy inny potentat -mega hektarów, wjedzie z ostrą chemią i ślimak tylko się pokołysze przez moment na kłosie zboża czy ziemniaczanego kłącza. Jednak dla mnie, ciułacza roślinnego, podglądacza mini fauny i flory jest wielki problem. Poprzedniego lata połowę upraw zjadły ślimaki, wraz z wszędobylską mrówką, zmutowaną stonką i jakimś fruwającym srebrnym pasożytem, który wziął sobie grządki malin za mega stołówkę. Oczywiście zrobiłam swoje, ale ile nerwowych sytuacji i podjazdów, by wleźć w maliny. Wie tylko ten, kto miał latem do czynienia z tym barachłem. 


Cóż robić? Nie zawaham się użyć skutecznego środka. W  innym przypadku zostanę z ogołoconymi krzakami, pustymi słoikami na zimę i niechęcią do życia. Raczej do tego, co mnie otacza, co cieszy, gdy tego całego dziadostwa jeszcze nie ma. Aż strach pomyśleć, co będzie dalej? Znów fasolkę szparagową, pyszną i zdrową, będę rwała w pośpiechu- klnąc przy tym i wyzywając cały świat od takich i innych. Wystarczyłoby dogadać się w tej kwestii z naukowcami, dać szansę owadom i wszystkim tym, którzy obrzydzają letnie spotkania przy grillu. Coś musi być na rzeczy, coś trzeba z tym zrobić, bo tak nie da się funkcjonować. Na koniec stawiam zasadnicze pytanie- czy ja czy ślimak ma przetrwać? - bo już sama nie wiem. {te wiaderka z piwem, niestety na moje cholery nie działają}...

Komentarze