Niejednokrotnie opisywany, podziwiany, doceniany. Tłusty czy delikatny, aksamitny, kaloryczny i wyjątkowy. Przytaczałam TU przepisy, podawałam przykłady, ale dzisiejsze są jednak nadzwyczajne. Jeszcze takich nie robiłam, były różne, ale takie smaczne- nigdy. Przepis od Ani z Radzikowa, Ania ma piękny ogród, wspaniałe serce i moc wszelkiej wiedzy. Latem bywam w Jej ogrodzie, nie wiem, kiedy z niego wyjść, tak jest pięknie. Nagadać się nigdy nie możemy, wciąż nawzajem się zaskakujemy. Ania to pedagog, znawca dobrej kuchni, świetna Mama i troskliwa Babcia. [taki oryginalny sprzed pół wieku, od Ani] #Błonie #IHAR #Radzików
Jednak miało być o pączuszku, tłusto-czwartkowym okrąglutkim, z konfiturą w środku lub bez niczego. Polukrowane, posypane cukrem pudrem czy te prosto z patelni- smakują wybornie. Oto przepis Ani, oczywiście podwoiłam składniki, musiało wyjść więcej niż normalnie. Pół kg. mąki, niecała kostka drożdży, połowa masła śmietankowego, dwie szklanki mleka, dwie łyżki cukru, 8- 10 żółtek i zapach migdałowy lub rumowy. {żadne termoooo...fixy, tylko kobieca ręka może wiele}
Podgrzałam w rondelku mleko, do niego wrzuciłam drożdże, cukier i masło. W dużej, glinianej misce rozprowadziłam mąkę, żółtka i zapach. Po chwili ciepły rozczyn dodałam do misy. Ubijałam na wolnych obrotach -prostym, elektrycznym mikserem. Po dwóch, trzech minutach odstawiłam całą zawartość misy i nakryłam lnianą ściereczką. Po 30 minutach, ciasto pięknie nabrało kształtów i rozmiarów. Po tym czasie, znów użyłam miksera, by jeszcze raz poruszyć do działania mączno- żółtkową masę. Wiadomo, że troszkę użyjemy więcej mąki do podsypywania, do tego, by ciasto nie kleiło się do rąk. Jednak proszę mi wierzyć, szybko poszło.
Na drewnianej stolnicy, wysypanej mąką, wyłożyłam [ a raczej wyrzuciłam na nią] całą poruszoną masę. Nakryłam sporym glinianym naczyniem czyli wspomnianą misą. Nałożyłam jeszcze ciepły ręcznik, by tę misę otulić, a ciasto mogło lepiej wyrosnąć. Po kolejnych 30 minutach, ciasto nabrało potrójnej objętości, stało się delikatne i sprężyste. Odrywałam niewielkie kawałki i formowałam zabawne kulki. Otrzymałam 30 okrąglutkie pączuszki, które znów po kilku minutach leżakowania pod ściereczką nabrały ostatecznych kształtów.
Na rozgrzany smalec [ może być olej rzepakowy] układałam po kilka naraz. W okamgnieniu rumieniły się i zachwycały swym kolorytem. Cóż to była za rozkosz dla podniebienia, ten pierwszy, malutki, alabastrowy niczym nieziemskie zjawisko. Posypany cukrem pudrem, ale najpierw obsuszony na papierowym ręczniku. Cóż za uczta dla zmysłów, radość z małej, słodkiej głupotki. Niestety, dwa kursy, tam i z powrotem na kijkach i dogrywka na stacjonarnym. Coś za coś, ale warto było! Dziękuję Ci Aniu za fantastyczny przepis!
Dopiero przeczytałam i tak sobie myślę...Ja robiłam paczki wg tego przepisu. Owszem, wszystkim smakowały, ale...
OdpowiedzUsuńTy, Zosieńko, nie dość, że pączki stworzyłaś, to je przepięknie ubarwiłaś tym opisem tworzenia. Cieszę się, że mi zaufałaś i sprawdzilaś. Pozdrawiam i dziękuję za wszystkie miłe słowa.
Kurcze, wszędzie te maszynerie, roboty, a tu; Buch! Babcina sztukateria cukiernicza. Zrobić coś według swojego ,,widzimisię'' nie tak, jak nety, cyborgi czy znani i lubiani. Robię to, co lubię! A raczej, to, co chciałabym, by mi wyszło. Aniu, pączki, kwiatki, strączki, bolączki...wsio jest w porządku, kocham pisać!!!
OdpowiedzUsuń