[Część mnie, krótka opowieść o ... tym, co dla kogo ważne]
Mowa o ogrodzie, ogródku, ogródeczku, skrawku ziemi dla własnych potrzeb. Ogród towarzyszył mi od dzieciństwa, niewielki, przydomowy. Z winoroślą, tulipanami, piwoniami i takimi, co zakwitają, gdy lato się kończy. Były rabatki, miejsca na te, które za moment zakwitną, zachwycały niemal od marca do listopada. Były chude lata, kiedy brakowało mi ogródka, gdzie miejskie okna wychodziły na ulice, place zabaw. Wtedy uparłam się, że i tu zrobię kawałek zieleni, że posadzę bzy, azalie i słoneczniki. Trochę twórczości, uporu i pieniędzy- po kilkunastu dniach powstał ogródek- w centrum miasta. Po kilku dekadach mijam to miejsce, zerkam i nie żałuję niczego. Teraz komuś dają cień latem, stały się domem dla innych istot.
Znów los rzucił mnie na ugór, jakby na złość i z ciekawości- czy podołam zadaniu. Ogród dopiero był w planach, a ja mogłam tylko w głowie układać jego położenie i ostateczny wygląd. Trawa poszła z tzw. rolki, drzewa i krzewy urosły w mgnieniu oka, i tylko przez moment miałam coś w tej kwestii do powiedzenia. Niby samo rosło, ale susze, silne ulewy i choroby roślin dopiero dawały mi znać, że to nie jest łatwy kawałek marzeń. Tu podtopiło, tam zmarzło, a jeszcze gdzie indziej gryzonie czy malutkie owady wygryzły połowę najpiękniejszych kwiatów.
Jak na złość, znowu na mojej drodze stanęło miasto, kuchnia od wschodu, słońce od południa. Nie byłabym sobą, gdybym nie utworzyła miniaturowego ogrodu. Donice z pelargoniami, surfiniami i aksamitkami ozdabiały niemal cały długi taras. Na podłodze imitacja trawy, na ścianach rozpościerały się kolorowe lobelie, petunie i bursztynowe begonie. Dla odwiedzających mnie, było to niezwykłe zjawisko, wszak część lata przebywałam nad morzem. To tam tworzyłam kolejne ogrodowe zawroty głowy. Poczynając od perzu, komosy, prosa i wszelkich nadmorskich chwastów, jechałam na kolanach, w poprzek i w schyłku, dzień po dniu.
Kilka wywrotek ciemnej i żyznej ziemi, kamyków, żwirku. I...magiczny busz, przyjemny chłodek, pranie na sznurku rozwieszonym od brzozy do brzozy. Ileż przemyśleń, rozważań i spotkań odbywało się wśród tegoż buszu. Ile wzruszeń i planów na przyszłość. Znów los pochylił się nade mną, po latach tarasu i widoku na stolicę, ruszyłam z całym bagażem zmartwień, tobołków i westchnień- na wieś. Ogród jak na pierwszy rzut oka, wydawał się dość przyjemny. Z czasem odkryłam sekrety związane z długowiecznością chwastów, norki żyjątek i plagę mrówek.
Ogród mimo wszystko zaskakuje, pracy w nim sporo, ale o każdej porze dnia i nocy, jak również pory roku, potrafi uprzyjemnić codzienność. Szybko uporałam się z chwastami, choć nie do końca- warto, by jednak były. Mrówki szukają sobie miejsca, gdy wkroczę z czymś czego nie lubią. Ogród to moja miłość, moja pasja, hobby i to, bez czego chyba nie potrafiłabym się odnaleźć w dzisiejszym szalonym świecie. Ogród troszczy się o mnie, a ja o niego. Woła mnie, gdy bywam słabsza, gdy upał i żar leje się z nieba. Podaruje mi coś smacznego, poda owoc, uzupełni kwiaty w wazonie, poszumi lipowymi liśćmi. Mogę powiedzieć z całą odpowiedzialnością- ogród jest dla mnie bardzo ważny, bez niego, ani rusz.
Komentarze
Prześlij komentarz