Na sianku, spanko.

To na początku lata odbywały się sianokosy. Dziś, mało kto wie, o czym mowa. Może jednak się mylę?- Oby. W czerwcu, na Jana, wszyscy ci, którzy posiadali skrawek ziemi, kosili swoje wysokie, dorodne trawy. Nie za krótko, bo ,,chłop'' wiedział, że o żaby i wszelkie żyjątka trzeba dbać. Teraz ,,jaśniepanowie'' tną na potęgę, co wyjdą ze swojej twierdzy, to tną. Wtedy czyli mowa o moim dzieciństwie, to lata odległe, w ubiegłym wieku- 70,80. Z czasem z trawy zrobiło się suche jak pieprz sianko i trzeba było wykazać się sprawnością fizyczną. Ręcznie grabić [bez użycia spalinowych dmuchaw] potem turlać na wałki, aż w końcu tworzyć zgrabne kopki z siana. Po dokładnym przewianiu wiatrem można było zbierać na furę[wóz konny] układać sprytnie, by fura po drodze nie legła w rowie i co...i przewieźć do stodoły, a tam, zasnąć do rana.

Tam, w Bieniewicach, nad stawem, w chaszczach, w tym budynku mieściła się biblioteka gromadzka. O Stasi i Zdzichu pisałam tu,  w grudniu bodajże zeszłego roku, każdy kto będzie chciał poczytać i powspominać tamte czasy, pewnie znajdzie teksty i poda dalej. Tam też dużo się działo, może nie było siana, planów ze spaniem, spotkaniem pająka czy innego gryzonia. Za to w budynku były książki, których wtedy bardzo mi brakowało. Jako mała dziewczynka należałam do klubu książki, miałam nawet jakąś kartę czytelnika. Głównie baśnie, to one podnosiły mi skrzydła, dodawały otuchy w ciężkich czasach, gdzie pole, wóz, obora, stajnia, piwnica...nie wnosiły niczego poza lekkim smrodkiem. Dziś ,,ten smrodek''łapię w drodze dokądś.
 

Komentarze