Jaki On był, ten Rok?





Sięgając pamięcią, to niby nic nadzwyczajnego, kilka przykrych sytuacji{ wiadomo, bez tych się nie obędzie} Na szczęście wszystko dobrze się skończyło, pewne rzeczy zostały wyjaśnione, inne wiszą w próżni czasoprzestrzeni i wytrzymałości wielu. Styczeń 2020 powitał wielu gości, karnawał też przemknął szybciej niż setka zmrożonej wódki przez gardło. 
Już w styczniu wiadome było, że nadciąga epidemia, ale niewielu się tym wystraszyło. Ludziska spragnione wiecznej laby, podpalmowej ciszy czy nieziemskich widoków, latali po globie niczym muchy po wysypisku śmieci, po czym utykali w jakimś grajdole prosząc o pomoc. 

W marcu już było wiadomo, że panująca epidemia zamieni się nagle w globalną pandemię, zamykając przed nami wszelkie furtki, granice, zakazy i ukara nas na dość długi czas. Siedzieliśmy posłusznie w swoich kolorowych czy też smutnych klatkach niczym burek podwórzowy.


 Czasem bez dostępu świeżego powietrza, bo tego też się baliśmy, bez kontaktów z bliskimi, bez rozmów twarzą w twarz, ani też wszelkich spotkań towarzyskich, służbowych i tych ,,na szczycie” Dwa miechy wyjęte z kalendarza, dwa stęchłe miesiące, w których nawet zapach świeżo, własnoręcznie zrobionego chleba nie cieszył. 

Straszono, wymachiwano w naszym kierunku czym się dało, bylebyśmy tylko mieli jako taki humor i poszli w maju na wybory. 


Mimo, że wsio pozamykane, wybory prezydenckie powinny odbyć się w terminie…i basta! Jak władza mówi, to trza jej słuchać, ale tym razem poszło gładko. Tu zakażeń więcej tu mniej, więc góra zdecydowała, że wspomniane wybory zrobi latem, gdy ludziska zapomną o epidemii, gdy słońce oświeci, gdy lekki zefirek pomuska to, co jeszcze na pustym łbie pozostało. Wybory wygrał ten, który miał wygrać, innej drogi nie widziano dla Polski, ale to już nie moja sprawa{ ja osobiście wypełniłam swój obowiązek, ale postawiłam jeden warunek- na żadne wybory już nigdy nie pójdę} 


Społeczeństwo mimo zakazów przemieszczało się od wschodu do zachodu i z południa świata na północ, bez obaw, bez żadnej odpowiedzialności. Dzięki portalowi Webcamera zerkałam na durny naród, przemierzający polskie góry, mazury i morze. Pińcet-plusowcy siadali niczym burżuje, bez kapoków, ale z dobytkiem, z którego płynie kasa do góralskich tratew i czekali na przygodę życia. 


To nic, że Dunajec wzburzony, to nic, że cepry miłe i witały się po staropolsku, ale bez masek, bez dezynfekcji, a co tam! Tratwa za tratwą zabierała po dwadzieścioro ochoczo nastawionych łebków, w różnym wieku, bez maseczek ochronnych, ale skoro lato, to trzeba się bawić. 



Moje lato upłynęło w cudownym klimacie, wśród kwiatów, owoców, warzyw i ziół. Codzienny maraton rowerowy, przetwórczy i żywieniowy pozwolił zrzucić zbędne gramy tłuszczu, a także nacieszyć się bliskimi osobami{wnuki to osoby niezwykłe, wiem co piszę} Zapewniam, że wspomniane spotkania i dłuższe kontakty poprzedzone były obserwacjami zdrowotnymi, bez tego, niestety ani rusz. Słodkie truskawki, soczyste pomidory, koślawe, ale swojskie ogórki to jeszcze nie koniec. 

W czerwcu można było zebrać z okolic spokojnych i niedotkniętych smrodkiem z rur wydechowych wiejskich aut- kwiat lipy, kwiat dzikiego bzu, akacji. W przydomowym ogródku niezliczone garście bazylii, oregano, mięty, melisy, pokrzywy czy skrzypu{ było tego dużo więcej}

Zatrzymam się na lecie, po to, by jutro dokończyć temat, a jest o czym pisać- uwierzcie mi, bo życie na wsi jest niezwykle urokliwe choć czasem stresujące czy pracowite. Taki swojski chleb, wyrobiony własnymi rękami, nie nowoczesną maszyną, ale w sposób, w który robiły to nasze babki- czasem warto zaszaleć.

Komentarze