Toleruję to i tamto, ale…





Lubię pogadać o ,, dupie Maryny”, czasem spróbuję koziego sera, świeżo skoszonej trawy czy lekko uduszonej pokrzywy. Nawet  niekiedy dopadnie mnie łakomstwo i smak na miód bez miodu, na ser bez deka mleka czy ciasto z buraka, pasternaku czy brukwi. 
Mam znajomych i ich znajomych, którzy ciągle czegoś chcieli, mam też przyjaciół, z którymi nie sposób się dogadać, ale dlatego, że nigdy nie stawiałam granic, progów czy murów. Szłam przez życie, bo iść trzeba było, wiatr wiał w twarz, deszcz i plucha przysłaniał widoki. 
Plakietka na służbowym aucie nie wystarczała, trzeba było się jeszcze dogadać w kilku zasadniczych i ogólnie obowiązujących językach, znać zasady, przepisy, regulamin panujący w danej placówce, hotelowym apartamencie czy też na bezludnej wyspie. 
Znać datę przydatności do ewentualnego spożycia, próbować się odnaleźć, zrobić ogólne wrażenie czy wypić ciepłą wódkę ze znanym politykiem, aktorem czy osobą, która poprowadzi pod rączkę. 

Wypasione ,,fury” nowoczesne ,,komóry” indyk w maladze u biskupa w Wielki Piątek, to wszystko już było … Obecnie jest mi o wiele wygodniej, niż wtedy,  gdy ta głupota zaglądała do okien, gdy robiła ,,wodę z mózgu” tym, którzy czekali na moment spijania gęstej i tłustej śmietanki. 

Drażni mnie ciemnota narodowa, nieuzasadniona wesołość i brak ciekawości świata. Nie ma mowy oczywiście o zwiedzaniu świata { w dobie pandemii to jasne} można przecież w inny sposób zwiedzać świat, jego kulturę, obyczaje i tradycje. 


Można czytać, słuchać i oglądać godzinami, zamiast niezrozumiałego przeze mnie stukania w klawisze telefonu w poszukiwaniu osób, ich zajęć i marzeń, osób, których zupełnie nie znamy. Pisałam o tym niejednokrotnie i muszę przyznać, że nie dziwi mnie już nic, dotarłam do miejsca, do którego nie każdy ma odwagę dotrzeć. 


Dobrnęłam do punktu wyjścia, do pewnego rodzaju generatora mającego na celu życie w symbiozie, życie godne swojej osoby, żałuje tylko, że tak długo to trwało. 

Wychowana w duchu Trzech w jednym, w wizji nieba i piekła teraz wiem, że tak naprawdę istnieję tylko ja i moje odczucia, przeczucia i wiara w samą siebie. 


Straciłam czas { cholerne pół wieku} i mogę z całą odpowiedzialnością napisać, że zaufać samemu sobie to tak jak narodzić się na nowo. Wierzyć tym, którzy z oddaniem i poświeceniem, a w szczególności z pełnym szacunkiem i wrażliwością potrafią docenić nas, nasze poglądy, decyzje i marzenia. Toleruję ludzi myślących, podejmujących wyzwania godne siebie i swoich możliwości. 


Toleruję potrzeby bliskich, ale te zrozumiałe i z ludzkim potencjałem, nie zamierzam w nic ingerować u innych, bo wiem, że nie warto już się zniżać do ich poziomu, do ich fantazji żywieniowych, wychowawczych czy w kwestii spędzania wolnego czasu. Teraz nastał czas dla mnie, chwila dla wyluzowania, niekiedy mimowolnego współczucia, ale to już inny wymiar tolerancji. 

Nie zamierzam pomagać, wspierać, ani słuchać po raz kolejny o ,,masonach” ,,lewakach” czy o panach w złocie, którzy przybyli z darami do niemowlaka. Nużące i poruszające do bólu opowiastki jednym uchem wpuszczam, a drugim wypuszczam, choć coraz bardziej twierdzę, że na to też mi już szkoda mojego, cennego czasu. Trzymajcie się cieplusieńko…I nie dajcie się omamić durnotą, przekupstwem i chałą. 

Komentarze