Covid-19 od początku.{część 2}





W ,,tłusty czwartek” przybyła do mnie córka z wnuczką, miałam faworki, obiad wegański i dobry humor. Można powiedzieć szampański humor, nic nie wskazywało na to, że za kilkanaście godzin nadejdzie upiorny wirus i nadszarpnie mocno moje zdrowie. 
Posiedziałyśmy w miłej atmosferze, choć przyznam szczerze, że każda taka wizyta działała na mnie jak płachta na byka, ale młodzi mają swoje teorie i zasady, których trzymają się – nie bacząc na nic. Jest pandemia, a oni {młodzi} bawią się, podróżują i maja za nic obostrzenia, restrykcje i gadkę -szmatkę. Przecież są młodzi, a wirus podobno ich nie dotyka- tu postawię kropkę. 

Piątek 12.02. pechowa 13 rocznica śmierci mojej matki, miałam iść na cmentarz, mimo mrozu, bo tak sobie zaplanowałam. Od listopada śmigam po dziesięć kilosów z kijkami, nie zrażał mnie mróz, deszcz czy wiatr, idę bo warto, bo kondycja i odporność są teraz najważniejsze. Aż tu porządne ,,jebnięcie w czerep” o poranku ból głowy, uszu, zatok.


 Potworny, rozrywający i przeszywający całe ciało ból mięśni. Czułam jak pulsuje mi krew, jak ten ból mięśni rozrywa mnie od szyi po czubki palców u nóg. Niczym rwa kulszowa, ale kilkakrotnie silniejsza- zaczęłam podskakiwać, wymachiwać czym się dało, ale ból nie mijał, wręcz przeciwnie- nabierał na swojej sile, musiałam zażyć lek Solpadeine 500 z kofeiną jakby na kilka godzin ból ustał, zasnęłam nawet, ale gdy się obudziłam zlana byłam potem, a kreski na termometrze wskazywały 38,6. To niby słabo, ale zazwyczaj nie miewam temperatury, nawet przy fest przeziębieniu to przeważnie 37 i tyle. 


W tym przypadku trzyma cały czas- to spada do 36,7 to znów szybuje, na szczęście tylko do tych wspomnianych 38 z kawałkiem. 

Wieczorem miałam konsultację lekarską, pani doktor oceniła mój stan zdrowia, przepisała leki, które za kilkanaście minut mogłam zażyć i zasnąć. Spałam dość długo i często, ból gardła, katar, a także ostry ból  w klatce piersiowej nie dawał mi spokoju, a tu weekend i zero jakiejkolwiek pomocy medycznej. Bałam się kasłać, ponieważ z każdym tym ruchem moje płuca dawały o sobie znać, informowały mnie, że są w marnej kondycji, że obolałe i ciężkie i że powinnam się skupić i nie kasłać, ale jak to zrobić. 


Ulgę przynosiło mi obstukiwanie moich pleców łódeczką zrobioną z męskiej dłoni, piłam dużo wody, ziołowych herbatek i parzonego imbiru i kurkumy. Jeszcze nie wiedziałam, że to #Covid-19 myślałam, że to silne przeziębienie, w końcu przy -15 maszerowałam godzinę- teraz wiem, że warto było[dzięki temu choroba przebiega inaczej, bez szpitala, respiratora] to tyle na dziś, jutro kolejny dzień mojego tajemniczego chorowania. Zmęczyłam się solidnie, a sam tekst piszę już chyba z godzinę, odpoczywam przy tym co chwilę, popijam łyk wody, łapię powietrze, nie jest łatwo, ale jutro będzie lepiej{ mam taką nadzieję}…

Komentarze