Mini podsumowanie roku{891}


 




Jak wspominałam niejednokrotnie na łamach swojego pamiętnika osobistego czyli nowocześniej mówiąc bloga, epidemia znana jest mi od grudnia 2019 roku. 

Czytając publikacje wszelakie, biorąc pod uwagę zagrożenie jakie czyha na ludzkość od zarania dziejów, to wcale mnie to nie dziwi. Sami sobie jesteśmy winni, sami własnoręcznie lub swoimi zachowaniami czy odczuciami[ bardziej potrzebami] niszczymy siebie, bliskich, planetę i wszystko, co da się obalić, zburzyć i zdewastować.

 Od roku ubolewam nad społeczeństwem, które mimo wszystko, nie potrafi się zmobilizować, traktując obecną sytuację jak zastraszenie ze strony rządów. Owszem, w jakimś sensie jest to pewnego rodzaju porażające i męczące, ale jeśli się nie opamiętamy- zginiemy wszyscy. I nie będzie to wcale wojna na kulki, atomy czy nuklearne wysiłki walecznych. To będzie powolne umieranie, z niemocy, głodu i walki o przetrwanie. 

 

 Od roku nie widziałam polskich gór, polskiego morza, polskich jezior czy lekkich wzniesień w świętokrzyskiem. Nie podjęłam ryzyka wyjazdu, ani wylotu z miejsca zamieszkania, nie chciałam uczestniczyć w rodzinnych imprezach czy uroczystościach jakie miały miejsce w niedalekim plenerze czy grillu u znajomych. 

Trzymać reżim, trwać w tym, z czego dzięki zdrowemu rozsądkowi można byłoby wyjść obronną ręką dużo wcześniej, ale teraz to widzę kilka lat, nim wszystko wróci na swoje tory { choć te tory już dawno zarosły chwastami} Kolejna wiosna bez radosnych powitań, spalania marzanny czy radosnych spotkań międzysąsiedzkich. 


Wiosna z kolejną falą epidemii, a przecież wielu z nas twierdzi, że epidemii nie ma, że ludzie umierają, bo cierpieli na inne choroby, bo to wszystko, to okrucieństwo masonów czy też nerwowe ruchy koncernów farmaceutycznych- twierdzę z całą odpowiedzialnością, że coś w tym jest podejrzanego, ale epidemia też jest i ma się dobrze, bo my tak chcemy, bo my się musimy przemieszczać, pokazywać, zarażać dalej. Tylko, że jeden osobnik przejdzie to jak zwykłą grypę, czasem nawet nie położy się do łóżka, a inny  będzie chorował pół roku, po czym w ciszy i skupieniu odejdzie z tego świata. 

 

Epidemia jeszcze pozostanie u nas, choć szperając w zagranicznych ,,newsach” można zauważyć, że cały świat boryka się z podobnymi problemami. Co bogatsze i wrażliwsze kraje szczepią na potęgę, u nas – każdy widzi jak jest. Sceptyków, oszołomów i ,,katolskich” kretynów wcale bym nie zmuszała do zaszczepienia, niech ich wyzwoli spod jarzma covidowego sam lokalny biskup, albo proboszcz. 


Twierdzą, że szczepienia są od diabła, niech im anioły wyznaczą drogę czystego płuca, a panny roztropne niech przyświecą im kierunek jazdy na i tak już zapchany cmentarz. Najważniejsze, by wszyscy byli zadowoleni, by ci, którzy chcą podróżować, przemieszczać się i roznosić wirusa roznosili go wokół swoich, w kościołach, na libacjach bez których nie mogą żyć czy w pogoni za nową kiecką, torebką czy szpilkami. 


Mój dzisiejszy 891 wpis ma na celu podsumowanie jednej małej chwili, nie tych wszystkich lat, od 2006 roku począwszy. Już nigdy nie będzie tak samo, już nigdy nie będzie tak radośnie i przyjemnie. Teraz walka z epidemią powinna być najważniejszym wydarzeniem w dziejach ostatnich lat. Czym jest wspomniane podsumowanie? Dla mnie to istota, to respekt przed nieznanym. 

Mam prawo martwić się o to, co mnie otacza, o bezpieczeństwo o równość w szeregach, mózgach i postawie z jaką przyszło mi żyć. Przypuszczam, że epidemia potrwa jakieś pięć lat, ale nikt nie wie, co po niej, co z nami, czy będziemy jeszcze oddychać, przyglądać się wnukom. 


Podsumowania zawsze przynoszą pewnego rodzaju niepewność, upór czy poruszenie, bo dlaczego my, bo dlaczego trafiło na nas? Czasem słyszę; Bóg tak chciał! ciekawe czyj, bo skoro to nasz Bóg, to dlaczego nas tak doświadcza- odbierając nam życie, bliskich czy chwile, których jeszcze mnóstwo  przed nami…

Komentarze