Wczoraj wieczorem zadzwonił do mnie lekarz z prywatnej kliniki, tego ,,z przydziału” czyli z publicznej placówki mam umówionego na koniec kwarantanny czyli na jutro. Pytał o moje samopoczucie, o wszystko to, co mnie martwi bądź zastanawia jeszcze.
Dziś zjadłam porządne śniadanie, naszło mnie na jajecznicę na cebuli z dodatkiem łososia. Dwie spore cebule uduszone na oliwie [chodziły za mną dłuższy czas] zresztą bardzo lubię cebulę pod każdą postacią.
Do tego kromka ciemnego chleba i poczciwy kubas płynu czyli koper włoski z imbirem. Swoje letnie zioła czyli napary z lipy, dzikiego bzu czy oregano piję oczywiście, ale ileż można, czasem robię od nich chwilową przerwę. Po śniadaniu ubrałam się w codzienne ciuchy i zrobiłam makijaż, użyłam też swoich ulubionych perfum{ a co, w końcu poczułam się lepiej}
Zażyłam lekarstwa, które zlecił pan doktor i cóż, czuję się zdecydowanie lepiej, ale to jeszcze nic nie znaczy, choć lepiej już oddychać i katar mniejszy i zatoki jakby mniej obciążone.
Zapewne wyjdę na zewnątrz, złapię oddech świeżego powietrza, a tym samym pozostawię drzwi otwarte, by do ,,zawirusowanego” domu wpadł powiew życia, radości i spokoju wewnętrznego. Niech słońce muska moje włosy i twarz, niech lekki zefirek dotyka moich rąk, policzków i wystających spod spodni, kostek.
Dwa okropne tygodnie z mojego życia, niczym lawa wypływająca z mrocznego wulkanu, pozostawiła niepokój, ale też moc, której teraz we mnie ogromne pokłady. Nie dam się zaskoczyć, nie dam się zastraszyć, nie poddam się bez walki- te ostatnie dwa tygodnie zaliczam do czasu przeszłego, to już historia…Teraz zaczyna się nowy etap, nowe życie, które otrzymałam od losu, przecież mogło być zupełnie inaczej. Jak? tego nie wiem i nigdy się już nie dowiem, teraz liczy się to, co jeszcze przede mną.
Komentarze
Prześlij komentarz