Balangowicz księżulek.





Po skromnej, sanatoryjnej kolacyjce, przyszła pora na paciorek…hehe. Zdziwiłby się ten, kto tak uważa, księża też ludzie, mają potrzeby, marzenia, zryte czerepy i rozfantazjowane rodziny, którym nie jest łatwo dogodzić. Wspomniany Boguś posiadał wtedy brata w Białymstoku i siostrę w Irlandii, która wyemigrowała z kraju, gdzie katolicy nie lubią innych, tych, co myślą inaczej, kochają też inaczej[ raczej chyba powinnam napisać, że uprawiają seks inaczej, bardziej z uczuciem i zaangażowaniem] Wróćmy do księżulka, kurduplowatego, ale za to wesołego i zabawnego. 

 

Poprosił nas [te od stolika] abyśmy zabrały ze sobą ,,szkiełko” załapałam w mig, te dwie kumały dość dłuższy czas. Było trzydzieści, sanatoryjnych, wolnych minut, by ogarnąć temat ubioru na spotkanie w księżowskim gabineciku, no i całej reszty. Niewielki pokoik na drugim piętrze, lekko na uboczu i obowiązkowo przy windzie, by nasz proboszcz się zbytnio nie odtłuścił. Trzy niewiasty – bez lamp naftowych, bez Biblijnych wskazówek, trafiło pod pokoik 26 względem odwiedzin chorego {tak tam to funkcjonuje} 

 

Księżulo odgalantowany, wypachniony w niezłe perfumy czekał na nas z otwartym barkiem, którym była szafka nocna. W szufladach jak w megasamie, leżały puszki z szynką, suszone kiełbasy, słoiczki z piklami, pasztety własnoręcznie robione- jak się okazało wykonała je gosposia osobista Marysia. Ile lat i z jaką aparycją i zaangażowaniem tam pracowała- nikt nie dopytywał, bo gosposia to gosposia. Ważne, że dbała o każdy drobny szczegół. Ponieważ w momencie, gdy zapytałam o jakieś sztućce, Boguś odpowiedział, że wszystko jest w środkowej szufladzie. Fakt; były i sztućce i niewielkie szklaneczki i nóż do owoców i korkociąg. Było prawie wszystko, co przydaje się nie tylko w domu, ale też na wyjeździe.

 

W dolnej szufladzie [zajrzałam tam przez nieuwagę, a może przez ciekawość] leżała pięknie ułożona sutanna { nie jedna} złote klamerki i obwoluty świadczyły o tym, że planował jakieś dłuższe pobyty, a może udział w ceremonii. Impreza zaczęła się dość szybko rozkręcać, nie było czasu na zbędne ochy i achy… Dobiło dwóch dżentelmenów czyli łeb w łeb po parze i dawaj – kto piwo, kto wino, kto koniaczek czy wódeczka. Stary wyga ze mnie, by dać się wprowadzić w stan upojnej hibernacji, albo nie daj Bóg dać się w samotni wyspowiadać, a później pokutować patrząc na wstrętny, obskurny ryj jakiegoś kleszego wataszki. 

 

No cóż; było miło, bo o 18.30 na dole tańce. Trzeba było wejść z pompą czyli w ,,dobrym towarzystwie” a skoro mamy w kraju ustrój jaki mamy, posiadamy tradycję dawania nie tylko ,,na tacę” to taki spocony, ale zawsze księżulek { wysłannik Pana Boga} to jest gość numer jeden. Stolik za parawanem czekał na nas, a jak! Jednak zawsze byłam wyczulona na podobne relacje i procesy i przeważnie, ale odważnie po angielsku opuszczałam towarzystwo- czym zasłużyłam sobie na poranną reprymendę od księżulka. Przecież przede mną trzy tygodnie wolnego czasu, więc to ja decyduję co z nim zrobię- dość mam pouczeń z kościelnej ambony, a tym bardziej od beznadziejnego i opętanego seksem i potrzebą posiadania co wieczór innej kobiety znudzonego celibatem chłopa. 

 

P.S. Obserwowałam kustosza prawd i metod moralnych każdego dnia, od śniadania do godzin wieczornych i… nie chodzę do kościoła, nie wierzę w to, co mówią, nie daję na ich zachcianki, na nowe kościoły i na auta. Wszystko jest w naszych rękach, jeszcze jest, choć marnie to widzę. Z innej beczki; jakiś czas temu będąc nad morzem przyglądałam się osobom, które stały w kolejce po wędzoną rybę. Na końcu tejże kolejki stał osobnik w średnim wieku, ledwo co wygramolił się z nowiutkiego AUDI. Kupował sporo ryby i to tej najdroższej, płacił monetami, dużą ilością monet, w końcu sprzedawca mówi; ma ksiądz jeszcze dychę. Zrozumiałam, o co chodzi- mało mnie szlag nie trafił. Podjechał pod samą ladę, płacił monetami pochodzącymi od baranków bożych i jeszcze oburzył się lekko na ponaglenie, że brakuje dycha…że ktoś coś od niego żąda -ech.

Komentarze