Który to już…ci on?







Żółty z lekko jaskrawym odcieniem, pomalowany na niebiesko, a może na seledynek?  Łazienka za ch…pieniędzy, a może z brązową wstawką w podłodze? Te wszystkie nowoczesne buraczano- eksperymentalne wynalazki szukające ujścia w niezależnym b…-o…dbycie- Matko i córko! {polski ład i porządek miał w tym wpisie swój udział}…na całe moje szczęście, zmykam stąd, by tworzyć dalej, gdzie indziej. 

 

Kuchnia? ech! śnieżnobiała, marmurkowa czy może staropolska- drewniana i z malowanymi w kwiatki ozdobami? Które to już z kolei mieszkanie, który dom mój? Jak nam w tym ziemskim bytowaniu? Jakie reakcje, odczucia i potrzeby nami kierują? Mieszkanie w bloku, segment na skraju puszczy czy może dom z daleka od ludzkich {raczej nieludzkich zachowań} 

 

Jako młodzi i pewni swoich czynów i zamiarów, na gwałt chcemy się wyprowadzać z rodzinnego domu. Szukamy wrażeń, odskoczni i szaleństw. Małe i ciasne, ale własne. A tam, codzienne tłumy i zero nadopiekuńczego oka, ale wszystko się nudzi i z czasem przeszkadza. Dążymy do wymarzonych warunków, stawiamy pałace, baseny i wysokie mury. Czas pędzi, świat wiruje i nim się zorientujemy staniemy na skraju swych dni. Kilka łazienek, salonów i tarasów już nie będzie nam do niczego potrzebne- wystarczy schludny i cichy kąt, w którym zaszyjemy się i zrobimy podsumowanie tego, na czym się zgubnie skupiliśmy.

 

Gdzie nam dobrze, gdzie lepiej, a gdzie znaleźć się nigdy nie powinniśmy? Brać kredyt, szukać wsparcia w bliskich czy radzić sobie wedle tego, co zaistniało? Piszę, bo taka potrzeba, bo inni wzdychają, bo szum wokół tego, co robimy. Nienawidzę szczekającego non-stop sąsiedzkiego kundla, przeszkadza mi to i owo. Jeden lubi tort bezowy, a inny śledzie ze śliwką. Tamten czy inny buszuje po nocach, a inny budzi się wraz z pojawieniem się jesiennych mgieł nad lokalnym stawem. 

 

Ten, kolejny, następny i zupełnie inny niż wcześniej. Który to już dom, które miejsce przeznaczenia? W każdym czuliśmy się niezwykle dobrze, w każdym z kolei wpajaliśmy sobie do głowy, że to już ostatnia przeprowadzka, że tu nam będzie dobrze, że tu znajdziemy swoje miejsce na ziemi. Po czasie okazuje się, że jednak to- to nie pełnia szczęścia, że ludzie mówią w zupełnie innym niż my języku, że drzewa są wycinane[ mimo wszystko] że bociany nie mają czego tu szukać, że sąsiad pod sąsiadem kopie dołki i, że szkoda naszej pary na ten cały bojkot natury. 

 

W mieście czy na wsi będzie podobnie, zawsze znajdziemy jakiś wspólny mianownik, ale nie odnajdziemy się tam, gdzie cham, prostak, burak i szara szemrana eminencja robi z siebie ważniejszych niż jest. Jakiś czas temu pisałam o miejscach przyjaznych dla normalnych ludzi, że jednak warto zastanowić się nad tym, by enklawy dla tych, którzy jednak wiedzą o czym piszę- były zamknięte dla wszelkiego typu oszołomstwa. Kasa, mało znana uczelnia czy wskazówka starszyzny nic nie daje- słoma z butów wyłazi, a panisko z dźwiękiem disco polo czy z  merc’em  na podjeździe nic nie znaczy- nie warto z takim walczyć, a robić swoje!

Komentarze