Rżysko





Pocięte stopy, pokąsane  i obolałe nogi. Wspomniane rżysko, ostre i nieprzewidywalne w stąpaniu podłoże …Czym było lato z dzieciństwa, tego wiejskiego, niby beztroskiego, ale jakże odpowiedzialnego na całej linii? Czym był sąsiek, klepisko czy osełka? Wszystkie trzy znaczyły jedno- zboże, dużo zboża, naostrzyć kosy czy sierpy i pokora do natury, do przyrody, do tego, co nas otaczało. 

 

Czymże było wiejskie lato, jakimi prawami się rządziło? Ciężka i mozolna praca od świtu do zmierzchu. Dzieci uczyły się tego, co mogło się przydać w codziennym życiu. Dla mniejszych deptanie siana na klepisku, wśród brzęczących owadów, dla ciut starszych zbieranie owoców, warzyw czy ziół.

 

Rzadko były w domach wygody typu wyposażona łazienka czy wygodny materac. Do umycia się [ a raczej obmycia] służyła zimna woda ze studni, podgrzana na rozżarzonej kuchennej fajerce. Mosiężna czy ocynkowana miska, szare mydło i kącik za kuchenną kotarką służył za salon łazienkowy. Na drewnianych i porządnych łożach do spania leżały wypchane owsianą lub lnianą słomą sienniki. Służyły za obecny materac, a zmieniane co chwila {wedle uznania i wydeptania od nocnego kręcenia się} zawartości czyli po prostu zwykłej pachnącej słomy dawało uczucie świeżości i niezwykłej wygody. 

 

Z wakacyjnych przyjemności pamiętam mnóstwo książek z pobliskiej biblioteki, nawet otrzymałam nagrodę za wzorowe czytelnictwo, mimo swoich dziesięciu lat. Na czytanie było niewiele czasu wolnego, ale kto chciał ten czas wygospodarować, znalazł chwilę, by pogłębiać wiedzę na temat czarownic znad Bełdan czy kolejnych przygód Tomka Sawyera. 

 

Czas ,,żniwowania” wyprowadzania bydła, karmienia koni czy psów, był obowiązkiem każdego młodego człowieka, mieszkańca wsi. Połączenie przyjemnego z pożytecznym nie było niczym innym jak znalezienie sobie miejsca w tym całym rozgardiaszu. Poza ciężką pracą, była też rozrywka. Pół wioski schodziło się na pobliski plac czy boisko szkolne i z radością oddawało się szaleństwom z piłką, gumą do skakania czy rakietką do badmintona. Nie było basenów z chlorowaną wodą, ale były czyste sadzawki i stawy, gdzie podczas upałów można było szaleć bez końca, bez opłat i ratownika. Każdy na swój sposób radził sobie ze swoimi marzeniami, starszy doglądał młodszego, a ten w podzięce podzielił się babcinym ciastem czy kompotem z rabarbaru. 

 

Jeśli ktoś z czytających odnosi wrażenie, że to, o czym teraz piszę było beznadziejne i przytłaczające to jest w ogromnym błędzie. Mimo, że nie było internetu, trzystu kanałów telewizyjnych i ,,komórek” to byliśmy bardzo szczęśliwi. Wszystko było wtedy prawdziwe i naturalne, a ludzie przyjaźni i życzliwi. Można było liczyć na garnuszek wody u sąsiada czy lizaka w lokalnym sklepiku. Po drugie- byliśmy młodzi, serdecznie nastawieni do innych i pewni swoich czynów. To tyle na dziś; w moich wpisach archiwalnych jest cała masa podobnych wspomnień. Do dziś czuję smak pierwszego łyka coca-coli czy oranżady z błońskiego Rynku. 

 

Rżysko to nic innego jak miejsce po skoszonym zbożu. Ostre kolce, resztki uciętego żyta, pszenicy czy jęczmienia raniły często stopę. Wtedy nic nie bolało, a wręcz przeciwnie- sprawiało poczucie przydatności w wiejskim otoczeniu. Taka stara jak świat reguła wzajemności, po której pozostały już tylko strzępy. Niestety- większość z nas poszła o kilometr za daleko, niektórzy poszybowali już w kosmos…trzymając się poręczy, podgryzają się nawzajem; kto mocniej szarpnie, ten ma lepsze branie i profity.

Komentarze