Zgorzkniały i przesiąknięty nienawiścią człowiek narodu, nic nie wie o kobiecie. Może tylko tyle, że miał matkę, ciotkę i czasem spojrzy na bratanicę.
Ponad trzy dekady temu {była komuna i jej niedogodności} -dla obecnej sytuacji w szpitalach, nie do zaakceptowania. Tego chce rząd, władza upadlająca kobiety w każdym wieku?
Gdy trafiłam [w lutym 1988] do znanego, stołecznego szpitala położniczo- ginekologicznego, uznałam za właściwe, bo gdzieś muszę urodzić. Po godzinie pozostawiono mnie samą, właściwie samotną. Niby w szpitalu, a zero pomocy- wszak personel dzienny zszedł z dyżuru, a ci, którzy na ten późniejszy[ nie nocny] mieli na wszystko wyjebane. Na pytanie; Czy zacznę rodzić, a jak zacznę rodzić? Wszak byłam ,,pierwiastką'' nie miałam żadnej wiedzy na ten temat. Ucinano krótko; Urodzisz, jak przyjdzie pora! Wtedy nie było możliwości zadzwonienia do bliskich, zakupie napoju, wrzucając monety, ani też zadawania pytań.
Ordynator {postury Szreka} zbadawszy rankiem wcale nie należał do delikatnych. Pozbawiony skrupułów i wrażliwości wydał wyrok; dziś rodzisz! Po 10..00 z innymi kobietami, poszłam na salę, gdzie wydarzy się cud natury...Liczyłam na miłe słowo, na przychylność pielęgniarek, położnych i lekarek, w końcu jakby nie było- kobiet. Wtedy myślałam, że tak ma być, potem, po tygodniach, miesiącach, teraz po latach twierdzę, że to był najgorszy mój dzień w życiu.
Na dość dużej sali przeznaczonej do porodu, stały cztery łóżka. Oddzielała je zielona kotara i gdzieniegdzie widać było nogę czy rękę rodzącej. Pozostawiono nas same sobie- czasem podeszła położna i zerknęła na wskazówki aparatury. Któraś zaczęła jęczeć, płakać w końcu krzyczeć- z łaski ktoś podszedł. Po chwili usłyszałam; Ta z czwórki zaczęła! Dla mnie zaczął się koszmar. Co to będzie? To tak ma wyglądać poród? widziałam wszystko, głucha nie jestem. Słowa lekarza; Niech krzyczy, jeszcze trochę i sama urodzi...{dziś powiedziałabym, żeby pierdolnął się w chuja}
Krew była na zielonej kotarze, na podłodze i ścianie. Wszędzie dużo krwi i nikt z tym nic nie robił. Kobieta z ,,czwórki'' po godzinie, w okropnych męczarniach urodziła dziecko. Wiedziałam to, gdy usłyszałam głośny płacz maleństwa, które witało świat w ten właśnie sposób. Wciąż liczyłam na cud, że może jakimś dziwnym trafem urodzę bez bólu, krzyku i strachu. Kolejna z ,,dwójki'' to tuż obok mnie, zaczęła pojękiwać, nikogo w sali nie było oprócz mnie i tej z ,,trójki'', więc czekałam z niecierpliwością na rozpoczęcie ,,akcji'' a tym samym przybycie jednostek sprawujących nad nami pieczę.
W tym samym czasie- zaczęło się u mnie. Nie miałam przy sobie ,,komórki'' bo wtedy nie istniały w Polsce, ani lustereczka, które powiedziałoby, że jestem jak kartka papieru. Strach i niepokój o siebie, o dziecko, którego przecież płci nie znałam, bo nie było takiej możliwości. Ogólne zdenerwowanie i chaos w głowie. Ta obok była pierwsza, to nią się pewnie zajmą? - pomyślałam przez ułamek sekundy. Przyszedł ten sam złamany wuj- tzn. lekarz i oznajmił; Macie urodzić za godzinę, bo spieszę się na [no właśnie qrwa mać!] On się spieszył na Zimowe Igrzyska Olimpijskie w Calgary. On miał w dupie to, że my cierpimy, że możemy umrzeć, że po ludzku - liczymy na minimum szacunku i wsparcia.
Fakt, zbliżała się 13.00. ta z ,,dwójki'' jakoś urodziła, wiła się i darła w niebiosy, ale już jest na sali poporodowej. My we dwie leżałyśmy i czekałyśmy na litość, na uroki macierzyństwa, na uwolnienie się z jarzma jakim było wtedy ,,bycie w ciąży'' Nie było szkoleń, rozmów czy naukowych spotkań instruujących młode kobiety na temat porodu. Ba, nawet w szkołach tego nie było, za to na kościelnych przygotowaniach przedślubnych owszem. Przychodziła zrzęda, często stara, pozbawiona skrupułów i wiedzy naukowej baba, polecona przez proboszcza i tłumaczyła o kalendarzyku małżeńskim i o obserwowaniu organizmu. Brak dostępu do środków antykoncepcyjnych nie istniał, za to zamknięty świat aborcyjny miał się dobrze. W moim miasteczku był doktor, który roboty miał na kilka popołudniowych godzin- same aborcje. Dowiedziałam się o tym w krótkim czasie, gdy znajoma poprosiła mnie o pożyczkę, gdy zapytałam - na co jej te pieniądze? Opowiedziała mi całą historię lokalnego ginekologa. Ciąg dalszy nastąpi...
Komentarze
Prześlij komentarz