Bieda- pierogi.

 


Co to takiego? Czy nadszedł na nie czas? 

Warto poznać specjały poświąteczne, te smaki z błogiego dzieciństwa, które wtedy nie zawsze podchodziły. Czasem takiego, omaszczonego domowym smalczykiem, wsuwano w stołową szczelinę, wtedy gusta kulinarne mieliśmy ciut inne niż dziś, a szkoda. 

Mama dumnie przynosiła z komory specjały, które pozostały nie zjedzone w święta. Jakieś szczątki kapusty, utłuczone kartofle czy całe półmichy podstarzałych domowych szynek i baleronów. Wtedy to, dopiero rozpoczynał się karnawał. Stukot podskakującego w maminych rękach noża kuchennego czy skwierczenie na patelence- to były dźwięki, którym mi teraz brak. 

Obecnie znane mechaniczne, wszelakie urządzenia popsuły ten magiczny i fantastyczny klimat. Włączasz i samo się robi, warkot mniejszy lub większy, ale brak tych wszystkich doznań typu; co wsypać, jak zakręcić, by nie wyszedł zakalec, albo, jak przytrzymać ogień w kuchence, by sernik zarumienił się i smakował wybornie. Wrócę do bieda- pierogów. Dziś je zrobiłam własnoręcznie, w mgnieniu oka i z pełnym zadowoleniem. 


Jeden kilogram pszennej mąki, szklanka orkiszowej lub żytniej {jak kto chce} Do zagniatania użyłam gorącej wody z czajnika i oleju rzepakowego. Ciasto pięknie się zagniotło, a jednocześnie dało się rozwałkowywać. Wszystko podsypywałam mąką ryżową, nadaje się świetnie do takich rzeczy, bo nie protestuje czyli; mąka ryżowa jest bardzo delikatna i aksamitna czym zasłużyła sobie na moje kulinarne względy. 

Farsz; to nic innego jak ,,zmiotki'' lodówkowe. To ziemniaki z wczorajszego obiadu, przeciągnięte przez praskę, paczka niedużego sera białego { może być tłusty} opakowanie greckiej fety, dwie cebule zeszklone na oliwie i...no właśnie. Te poświąteczne, wszelkie szynkowo- baleronowe i inne skrawki. Schabiki, karkóweczki i boczki- wszystko kroję na bardzo drobne kawałki, wręcz miniaturowe i podsmażam je na domowym smalczyku, którego u mnie zapas. 

Po wystygnięciu i zarumienieniu wrzucam zawartość do masy ziemniaczano- serowo- cebulowej. Doprawiam świeżo zmielonym czarnym pieprzem, pieprzem cayenne i majerankiem. Jednak masy pierogowe robię też z tego, co pozostanie w lodówce. Czasem są to skrawki, a czasem kasza, fasola, soja czy cieciorka, szpinak. Wystarczy wszystko dobrze zmiksować czy po prostu utrzeć widelcem, dosmaczyć ziołami i wychodzi dzieło sztuki. Proste, tanie, smaczne, a ile w tym uciechy...sami się przekonajcie. Część oczywiście zamrażam na surowo, pojedynczo, by po kilku godzinach przełożyć do pojemniczków lub torebek. Takie pierożki, podane z domowymi skwarkami, popite świeżą maślanką- ech...ale uczta! nie tylko dla ducha, ktoś zasugeruje obżarstwo? Godzina na powietrzu z kijkami i tyle w temacie utrzymania wagi. 

Widoczne na zdjęciu kluseczki, to skrawki uzyskane z wałkowanego ciasta, pozostałość po wykrojeniu formy na pierożka. Tu nic się nie zmarnuje. Wystarczy przesypać takie nierówne kawałki ciasta mąką ryżową i pociąć nożem. Potem jak znalazł do wszelkiego rodzaju zup, jako zagęszczacz, bo zawiera mąkę. Ja powoli osuszam, a potem przekładam do torebki i zamrażam. 
Karnawał czas zacząć, wystarczy nastawić buraki na zakwas, by na Trzech króli zaskoczyć gości czymś innym. Jak karnawał to; faworki, pączki- o nich już tu pisałam. Cdn...

Komentarze