Babcia Waleria sama uprawiała fasolę i groch, łuskała go, a potem namaczała w wodzie przez noc, by rano nastawić garnek pożywnej zupy. Mama też sadziła jedno i drugie, gdzieś między marchewką a słonecznikami. Podpierała drewnianym rusztowaniem, owijał się wtedy we wszystkie strony. Jasiek, bo o nim mowa- smakował wybornie. Ugotowany można było jeść do woli, rzucać się nim, albo rozprawiać o jego szaleństwach w naszych brzuchach, oj działo się po nim, działo!.
Skupię się jednak na fasolowej, tej tradycyjnej, z kartoflami i zasmażką.
Podobnie jak z bieda- pierogami, patrzymy na to, co pozostało ze świąt w lodówce. Jakaś wędlina, niedojedzony boczek, salami w ziołach czy karkówka. Tu i teraz, nic nie może się zmarnować, nie, że czasy, że moda, ale szacunek do tego, co posiadamy.
Z zeszłorocznych plonów ogrodowych pozostała mi miarka wyłuskanej fasoli. Powiedzmy, takie dwie i pół szklanki suchej fasoli, zalewam zimną wodą i pozostawiam na noc [ wody musi być więcej -tak z pięć centymetrów, gdyż nasz Jasiek napęcznieje]
Rano przelewam i kilkakrotnie oczyszczam namoczoną i nabrzmiałą fasolę, choć ta jest moja i wiem, że pewna i czysta. Wrzucam do garnka, zalewam zimną wodą, dodaję liście laurowe, ziele angielskie i wstawiam na palnik. Na gazowym palniku podpalam dużą cebulę i wrzucam ją do wody z fasolą.
Na patelni podsmażam wszystko to, co nadaje się oczywiście do zupy, czyli wspomniane mięsiwo. Może być kiełbaska, schabik czy szynka. Gdy już wszystko ładnie się zarumieni, wrzucam do garnka z fasolą. Następnie obieram kartofle, kroję je w drobną kostkę i pozostawiam do czasu, aż fasola stanie się delikatnie miękka, czyli około dwóch godzin na wolnym ogniu. Na tej samej patelni smażę dwie cebule i całą główkę czosnku[ oczywiście drobno posiekane] Wrzucam do garnka z fasolą i mięsną zaprawą.
Gdy fasola staje się ciut miękka, wrzucam do gara kartofle. W tym czasie wszystko gotuje się równomiernie, ale też tak, by nie przerwać procesu gotowania. Niby zwykła zupa, kilka składników, ale jaka rozkosz w czasie jej jedzenia. W żadnej knajpie tak dobrej nie jadłam, a bywałam w wielu.
Teraz przyszła pora na najlepsze; dosmaczanie. Majeranek na fotce, pochodzi z mojego parapetu, rośnie jak wariat.
Duża łyżka pieprzu, kurkumy, soli i pieprzu Cayenne. Sporo majeranku, bo bez niego niestety, fasolowa, nie byłaby tym, czym być powinna.
Już na sam koniec; na patelni podgrzewam olej, a na nim dwie- trzy łyżki mąki razowej, żytniej lub orkiszowej. Robię taką paćkę, dolewam do niej trochę zupy z garnka i mieszam. Po chwili całą zawartość patelni przelewam do garnka z zupą, mieszając przy tym równomiernie, ale też zdecydowanie. Nasza fasola jest już mięciutka i delikatna w smaku. Zupa musi być gorąca, podana zimą- wszak nikt chyba nie miałby na nią ochoty w lipcu. W końcu dwa razy do roku można dać się ponieść fantazji, a po zjedzeniu pójść na bardzo długi spacer- bez niego trudno będzie zasnąć. Smacznego! P.S. znalazłam świetny tekst z 22.02.2021. o Covid-19. uff. jest w archiwum.
Komentarze
Prześlij komentarz