Wciąż wymagaj, nie pobłażaj.


Pierwsze kroki, koślawe, wolne, ale odważne i pełne radości. Mamo; chcę jeść, tato, chcę ,,na barana'' babciu, opowiedz mi bajkę... te i wiele innych. Przez lata osiągamy to, co chcemy, to, z czym nam lżej, pewniej i raźniej. Wymagamy tego, tamtego i wszystkiego innego. Nie odpuszczamy, bo to zły znak na przyszłość. Nie przepadamy za skrupulatną ciotką, która wymaga od nas prostego siedzenia przy stole, nie lubimy słuchać jej opowieści z czasów wojny, stanu wojennego czy wyrabianiu masła. Więcej na jej imieninach się nie pokażemy, bo takie klimaty nas męczą, zresztą; nudzą i wymagają od nas wielu poświęceń. 

{od pierwszych chwil życia, wymagamy, najpierw nieświadomie, a później już z pełną premedytacją, ale do końca, do zamknięcia oczu, do ostatniego oddechu wymagamy}...

Jednak z wiekiem, więcej wymagamy od siebie, nauczeni przez czasem dziurawy los czy też paranoicznie, ale jednak odpowiedzialni za tenże los, postanawiamy wywrócić nasze życie do góry nogami. Nie zapraszamy spóźniających się gości, nie pobłażamy im, ani nie ustawiamy im życia. My po prostu wymagamy od siebie i od innych tego samego. Szanujemy się, zgadzamy i wciąż wymagamy. Pragniemy funkcjonować zgodnie z tym, co nas otacza, a więc;- jemy w określonych porach, odpoczywamy tam, gdzie nam wygodnie, wymagamy warunków określonych, nigdy czegoś więcej i mniej. Doświadczeni przez lata, wyrobiliśmy sobie swoje zdanie na wiele tematów; jak jeść, by zdrowo żyć, jak rozmawiać, by nie popaść w rutynę, by nie zaszkodzić przede wszystkim sobie. Tak! sobie, już nie zależy nam tak bardzo na kimś, kto nas obraża, wytyka, rani, ale potrafi mieć gest. 


Wymagamy wiele od siebie, czasem nawet przeginamy, ale wciąż się uczymy, każdego dnia poznajemy coś, czego wcześniej nie dostrzegliśmy, coś, co nigdy nie interesowało, wręcz denerwowało i nie dawało spokoju. Teraz, po latach znamy swoją wartość, bardziej doceniamy ciszę, słoneczny poranek czy opady deszczu, które zasilają Ziemię. Wymagamy punktualności u siebie i innych, wymagamy szacunku, szczerości i odpowiedzialności za swe czyny. 


Nie mamy litości dla lokalnego oprycha, dla matki, która pozostawiła na miesiąc swe dziatki, by się zabawić. Nie pobłażamy własnemu dziecku, gdy zawiodło; biblijne stwierdzenie o synu marnotrawnym to tylko ucieczka do tego, by zapomnieć o występku, który jednak bardzo bolał. Nie nastawiamy się na bliskie kontakty z kimś, kto odezwał się po roku, bo miał problem i stwierdził, że my możemy temu zaradzić. Wymagamy, nie pobłażamy, bo życie jest zbyt krótkie, by pochylać się nad kimś, kto na to nie zasłużył. Zresztą; czy to warto ciągle równać się do czyjegoś poziomu? Sami oceńcie, dobrej niedzieli. 

Komentarze