Jak je nazwać?


Skoro były ruskie, a czas na zmiany- to liczę na jakieś pomysły z waszej strony; jak nazwać te wyjątkowe, smaczne i łatwe do zrobienia pierogi. 

Czas na zrobienie pierogów musi nadejść tak samo, jak na pójście na ryby, na grzyby czy do przyjaciółki. Mnie naszło z rana i nie potrafiłam tego wymazać, pierogi takie czy owakie, ale pierogi. Zrobić więcej, wrzucić do zamrażarki i cieszyć się ich niesamowitym smakiem. Uczta dla podniebienia i zmysłów, bo taki na oko pierożek ma w sobie aromaty, soczystość i lekkość. Przechodzę do przepisu! {warto mieć coś na głowie, by jakiś niepożądany kudeł nie  wpadł nam do nam do zawartości farszu czy został odkryty przez gościa, albo lokalnego smakosza}...



Na oko ziemniaki; ja robię z dwóch kilogramów- obieram, gotuję, wystudzam i przeciągam przez tzw. praskę. Urządzenie proste w obsłudze jak cep, ale efekt niezwykły {popytać w sklepie z artykułami gospodarczymi} Kiedyś, dawno temu były sklepy GS, a tam mydło i powidło. Taki przecudny sklep jest w Błoniu na ulicy Warszawskiej, lubię tam zaglądać. Mają wszystko do zrobienia wina, przetworów na zimę, do zrobienia wytwornej herbaty, a także wyjątkowe talerze, szklaneczki i kieliszki na każdą okazję.




Do delikatnej masy z ziemniaków dokładam około kilograma twarogu półtłustego, dwie-trzy cebule przeszklone na oleju {trochę zarumienione znaczy się...} Od siebie, dodaje dużą łyżkę skwarek z ostatniego świniobicia...żartowałam. Robię czasem taki domowy smalczyk, dokładam sporo łopatki, chudego boczusia, a wtedy smalczyk ma tę zaletę, że znika w mig {z kiszonym ogórkiem czy plastrem cebuli...mniam}





Na sam koniec dorzucam garść swojego, ogrodowego majeranku, soli do smaku, ciutkę suszonej bazylii, oregano i zmielonego rozmarynu. Myję solidnie łapska i wygniatam cały ten garniec pachnącej mikstury, aż wszystko pięknie się wymiesza i odpowiednio połączy. Masa musi jednak odetchnąć, a my napić się herbatki z imbirem, albo czegoś innego. Po dobie, albo też godzinie czy kwadransie zaczynamy robić ciasto do pierogów. 





To mąka pszenna- z innej wyjdą, ale więcej pracy będzie. Do mąki wlewam delikatnie gorącą wodę i trochę oliwy. Zagniatam, wpatruję się w ciasto i za moment mamy kilka pociętych kawałków gotowych do wałkowania, dziurkowania i nakładania. Często korzystam z włoskiej maszynki do robienia makaronów, ale tym razem stwierdziłam, że będę sobie wałkować i oglądać świat przez okno. {jeśli macie jakieś pytania, odpowiem z radością}


To zapiekanka, przyrządzona z resztek farszu[ mnie zostało go dość sporo] Do takiej ilości farszu, potrzeba dwóch kg. mąki, a mnie się już nie chciało robić kolejnej porcji i poszłam na łatwiznę, ale uwierzcie, bardzo smaczną łatwiznę. 


Jak już wspominałam; z nadmiaru farszu, bo zawsze coś zostanie - zrobiłam zapiekankę, wyszła wybornie. Do farszu dodałam jajka, trochę mąki i sera na wierzch. Zapiekłam w piekarniku- około 40 minut w 200 C. Na wierzch kleksik z gęstej śmietany i sałatka z pomidorów i cebuli...to można sobie wyobrazić, ale pod warunkiem, że kiedyś miało się z tym do czynienia. Dobrego weekendu. Smacznego! Co do nazwy, to? Wymyśliliście coś? Skoro nie ruskie, to ...niech pozostaną jako; Zosine. Amen!


Komentarze