Pani Śliwka, a może panna Śliweczka?

 


Jak nie powiedzieć, to na samą myśl ślinka cieknie. Cała ich masa odmian, kolorów i smaków. Na lekcjach ,,Warzywnictwa'' pod okiem przesympatycznego pana Piotra Galińskiego z Grodziska Mazowieckiego, musiałam chyba patrzeć w chmury, bo jednak niewiele wiem o śliwce. Dawne dzieje; mniej wtedy wszystkiego było, obecnie naukowcy odprawiają uroki nad tym, by zjeść owoc i mieć dalej owoc, a raczej nie zaszkodzić sobie. 

Jak taka słodka śliwka może zaszkodzić?- Po pierwsze; przyniesie same korzyści dla naszego zdrowia, urody i samopoczucia. Po drugie; niedroga, łatwa w uprawie, a najważniejsze, że kulinarnie rządzi późnym latem i jesienią. 


Po trzecie; wiele możliwości i zastosowań- śliwka w kompocie, w occie, bigosie, na bagietce czy w cieście. Przepisów ze śliwką w roli głównej znajdziecie całą masę- w internecie, starych książkach kucharskich jak również podczas  takich zbiorów, o których dziś napiszę.

To z internetu dowiedziałam się o pewnym, starszym panu. Ten pan ma na imię Jan, mieszka w gminie #Błonie i posiada piękny sad. Pan Jan wczesnym latem, sprzedawał czereśnie- przy jednym z domów w samym środku wioski. Ktoś uprzejmy udostępnił panu Janowi kawałek powierzchni przed posesją.  

Tego typu okazjonalne sprzedaże, tym bardziej na wsi- powinny być na porządku dziennym. Ktoś ma nadmiar swych produktów, powinien mieć możliwość ich sprzedania-bez ruszania się z domu, bez zbędnych kosztów. Pan Jan posiada piękny sad, a w nim wspomniane czereśnie [to już przeszłość] teraz dochodzą nasze bohaterki czyli śliwki, za nimi dorodne gruszki, jabłka i winogrono. 


Obecnie,  pan Jan otworzył szeroko swe wrota, umieścił niewielką informację o tym, że owszem- tanie owoce, ale też trzeba je sobie samemu zerwać. Pomysł trafiony! Podobno w sierpniu zjechały całe rodziny, z kocykami, prowiantem i pomysłem na niezwykłe spędzenie wolnego czasu. 

A przy tym nasz pan Jan, radosny i rozmowny. Tłumaczy zawiłości tworzenia śliwki, opowiada o odmianach, o motylach, trzmielach i tym, co dalej będzie z sadem. Martwi się, bo to Jego oczko w głowie, kocha ten sad, to widać i czuć. Sporo było emocji podczas rozmowy z panem Janem, to wyjątkowy gawędziarz i miłośnik tego, co wokół. Wystarczy zacząć rozmowę, a końca nie widać. {do fotki zdjęłam kask, gdyż  sytuacja tego wymagała...}Jeszcze jedno; jestem na Fb, jako ,,Obserwator Świata'' komentujcie jak macie ochotę, można tekst udostępnić. Chyba, że Wam się nie podoba...Zresztą to nie istotne. Ważne, że mamy Takiego Fajnego Jana i tego się trzymajmy!



Szkoda tylko, że żadna okoliczna szkoła nie wpadła na pomysł, by promować takie osoby. Przedszkolaki łykają takie okazje, uczą się samodzielności, dowiadują wielu ciekawych rzeczy, chłoną wiedzę przedstawianą przez autorytety- osoby, którym chce się opowiadać, przekazać wiedzę tajemną o tym, co w domu na stole, co mama włożyła do plecaka. Taki ,,Dziadek Jan'' to w obecnych czasach skarb, ma sporo wolnego czasu, a i ciekawości świata Mu nie brakuje. Mógłby bywać w okolicznych szkołach i szerzyć wiedzę na tematy, o których warto wiedzieć względem tego, co tak blisko, na wyciągnięcie ręki. Chętnie zaprosiłby dzieciaczki i wyjaśniał zawiłości typu; ta gruszka nie wygląda jak ta z marketu...ale brak jakiegokolwiek zainteresowania tematem prostym jak budowa cepa. 


Oczywiście zajechałam swym ,,Rometem'' do sadu pana Jana {już raz tam byłam, jakiś czas temu} -  miałam zerwać 1-2 kg, tak na przegryzkę, a zagadałam się z innymi ,,zrywaczami'' ... stanęło na 5,70 kg. Niesamowity widok- mama z ośmioletnim synem, przyjechali po śliwki. On zgrabnie sięgał z drabiny, mama zbierała te twarde, lśniące i zdrowe sztuki z trawy. Tłumaczyła, a przede wszystkim rozmawiała z nim- czasu na smartfona tam nie było. Zapytałam tylko; Co będzie z tych dużych śliwek? - Młoda mama odpowiedziała, że pójdą na kompot, a węgierki na zimowe powidła i inne smakołyki.



 Pogadałyśmy jeszcze przez chwilę, po czym podeszłam do pana Jana, uregulowałam swoje skarby i co? - Cała torba przepysznych śliwek wyniosła tyle, ile paczka słonych i  niezdrowych chipsów. {chipsy też lubię, ale wolę śliwki} A propos- co z nich zrobię? Zasypię na kilkanaście godzin cukrem, oczywiście wcześniej wyjmę pestki i sprawdzę czy nie siedzi tam jakiś podejrzany typ. Po tym czasie, gdy puszczą sok, stawiam garnek ze śliwkami na ogniu i duszę 2-3 godziny. Potem  delikatnie użyję blendera, zagotuję i taki aksamitny, pachnący latem wrzątek wkładam do wyparzonych słoiczków. Zamykam, układam na kilka minut do góry dnem, potem stawiam do pionu, naklejam ,,Śliweczki Zoffii'' i pa pa moje kochane, do zobaczenia w zimowy dzionek! To był cudowny wrześniowy piątek.

Komentarze