Potworny ziąb na zewnątrz, przy wysiadaniu z cieplutkiego PKS,u. Miły pan kierowca, spoglądając na wcześniej podane kartoniki z numerami bagażu, wydawał je według swoich możliwości. W końcu zobaczyłam swoją, dość opasłą, bordową walizkę. Złapałam niczym kura ziarno i rozejrzałam się po okolicy i po ludziach wysiadających z autobusu. [fotka z Buska, ale z kolejnych pobytów]...
Wszyscy gnali jak na procesję Bożego Ciała, kierunek był jeden i konkretny; do postoju TAXI. Tam, po dwie lub dogadane wcześniej trzy osoby i pod kolejne sanatoryjne budynki. Nikt tu do pracy nie przyjechał; W stolicy za tę pensję, można było co najwyżej opłacić czynsz i kupić zimowe modne walonki.
Jak się domyślacie; do taksówki wsiadłam sama, z nikim nie dogadałam się wcześniej, ani nie poznałam kogoś, z kim można byłoby przejechać te niecałe 2 czy 3 km. Towarzystwo wydawało się na takie, które zna się od lat. Głównie osoby po pięćdziesiątce i starsze. Jednak panowie wyprostowani, eleganccy, panie z poukładanymi na głowie falami, w drogich futrach i co dało się zauważyć - panie posiadały ogromne walizy, tobołki, kuferki i torebeczki. Teraz, po latach tych całych obserwacji i refleksji nad chorobą uważam, że przychodzi wtedy, gdy bardzo o niej myślimy. Czasem nawet ją sobie ściągamy na własne życzenie. Najlepiej zapomnieć o bożym świecie i dać się ponieść pewnego rodzaju fantazji.
Takie iluzje połączone z energią, kreatywnością i sprytem sprawiły, że do Buska Zdroju się w ogóle wybrałam.
{ja do remontu?} Czytajcie dalej.
Na postoju taksówek czułam spojrzenia panów, krząkania i szemrania, ale kierowca kolejnej, złapał moją walizkę, zapakował do bagażnika i w mgnieniu oka staliśmy na zakręcie do wyjazdu, gdy ten zapytał; Gdzie jedziemy? - Miałam ochotę strzelić mu, że do Krakowa, ale po jego nie najlepiej wyglądającej facjacie, uznałam że wyjawię cel podróży jego obskurną furą. Eeee! - Miauknął coś pod nosem, słysząc nazwę uzdrowiska, do jakiego zmierzałam. Po czym w geście pewnego rodzaju ciekawości i lokalnej nonszalancji zapytał wprost; To do remontu? - Qwa...ja pitolę, ładnie się zaczyna?- w ciszy odpowiedziałam sobie, bo temu tumanowi, nie znalazłam słów, by odpalić z grubej rury.
Zresztą, wozi codziennie takie i inne, może gadać, co mu ślina przyniesie na myśl, ale żeby tak wprost! Jakoś wytrzymałam ten kurs, zapłaciłam, złapałam walizkę z całych sił i poszłam ku oszklonych, przesuwanych drzwi. Weszłam do środka, a tam dziki tłum, wszystkie perfumy i wody kolońskie i spokój...Mimo ogromnej kolejki do całego medycznego sztabu i oddziałowych, które decydowały, gdzie położą cie spać i z kim w pokoju, ogonek stał cierpliwie. Baniaki z kawą i herbatą czekały na tych, którzy nie znali kwoty, za jaką tu przyjechali- wiedzieli tylko, że Fundusz płaci, że Fundusz, któremu oddajemy lekką ręką, co miesiąc, swoje sute daniny- teraz pokaże, co potrafi.
Rejestrowanie, przyjmowanie i zakwaterowanie trwało szybciej niż bym pomyślała. Obsługa była wyszkolona- potencjalny kuracjusz nie może długo czekać, że na pierwszy rzut oka- ma być zadowolony. Chce pokój z widokiem na las, ma go, ale, że po tygodniu ma tego widoku dość- już nikogo nie interesuje. Ptaki, a raczej wrony kraczą od świtu po zmierzch i to tak głośno, że przez zamknięte niby szczelne okna słychać- jakby oglądało się horror Hitchcocka. Zresztą pokoiki były tak malutkie, a jeśli większe- to dwu, trzy, a nawet czteroosobowe. Ściany niczym z papieru- słychać było kto z kim i dlaczego? Jedna żona w jednym tygodniu, druga w kolejnym, a w trzecim ta właściwa...To tyle kochani na dziś, jutro kolejna część przygód z pobytów ,,U wód''...Zapraszam.
Komentarze
Prześlij komentarz