Ponad dwadzieścia lat wstecz- jako młoda osoba usłyszałam od autorytetów sztuki medycznej, że mogę zostać przykuta do wózka inwalidzkiego. Badali, konsultowali się i spoglądali na mnie z niedowierzaniem; Jak to? A tak to! Podczas porodu, gdy specjalista podawał mi środek znieczulający w kręgosłup, uszkodził konkretny nerw.
Nie mnie znać się, co i jak, ale skutek był taki, że moja lewa strona ciała była bez ruchu, czucia i mocy. Przy małych dzieciach pracy było co niemiara i nikt nie zwalniał tempa, ani nie rozglądał się na innych. Tak czy inaczej, lekarze ustalili, że zoperują mi kręgosłup, a tym samym poprawią mi humor, a może przy okazji naprawią mnie do stanu pełnej używalności.
Oczywiście przestraszyłam się diagnozy, która nie dawała 100% poprawy zdrowia. Postanowiłam sama wziąć się za siebie, zdecydowałam o tym, że mimo małych dzieci i obowiązków z tym związanych, wyjadę ,,do wód'' i sprawdzę o co tam w ogóle chodzi. Wszyscy wtedy wyjeżdżali do kurortów, leczyli dusze i ciało, opowiadali jak im pomogło, jak bardzo zyskali na zdrowiu. Udało się zorganizowań pomoc do dzieci, do ogrodu i do domu- takie; 3>1 Łatwo nie było, ale na szczęście przesądziło moje zdrowie i życie. Mogłam spokojnie pojechać do sanatorium i niczym się nie martwić, choć w głowie mętlik, to świadomość, że moja lewa, chora strona pofolguje, a zabieg operacyjny stanie się tylko historycznym wpisem medyków do mojej karty choroby.
Luty 2001, sroga zima i ja z walizką czekająca na PKS - ile emocji i niedomówień, a ile przyjacielskich; Jak to? Sama tak jedziesz? - Odpowiadałam wtedy; A co? Mam zabrać domowników, psa i kota? Albo; No wiesz, operacja, w dobrym szpitalu, zawsze się musi udać, powinnaś spróbować! Tak daleko, na tak długo? - Odpowiadałam znów; Przecież w kilka dni mi nie zdążą pomóc. Przepychanki słowne i emocjonalne nie miały końca. Tradycyjnie- zadecydowało mój stan zdrowia, zagrażający życiu.
Dość obszerny autobus linii Warszawa Zachodnia- Busko Zdrój, podstawił się o wyznaczonej godzinie, kierowca grzecznie pakował walizki do bagażnika, wydając kartoniki na ich odbiór. Kilka godzin miłej podróży i autobus zajechał bez opóźnienia do miasta między Krakowem, a Radomiem. Zima, zaśnieżone pola, lasy i drogi, więc z podróży zapamiętałam tylko tyle, że większość {. w tamtych czasach czytała książki lub kolorową prasę} Ja gapiłam się w szybę, bo w tamtych stronach, od szkolnej wycieczki w podstawówce, nie byłam. Ciąg dalszy nastąpi, a w nim- to, co trzeba i na swoim miejscu. Zapraszam jutro Tu i na Fb. Obserwator Świata.
Komentarze
Prześlij komentarz