Ten smak kartoflanki.


Smak dzieciństwa, wakacyjnych spotkań przy stole, wśród rówieśników i te babcine czy matczyne ręce. Spracowane, opuchnięte i zawsze gotowe do pomocy, do spełniania życzeń typu; Dziecko, co byś Ty zjadło? Mnie nikt nie pytał o to, co bym zjadła, może i dobrze, bo zimą wiadomo, ale latem sady pełne owocu, kury swym gdakaniem oznajmiały, ze właśnie jest coś do zeżarcia. Wiejskie dzieciaki miały ten niezwykły dar, mogły czerpać do woli, uczyć się przetrwania, tego bez troski kogoś dorosłego. Dzieciarnia musiała radzić sobie sama podczas, gdy dorośli, z przerwą na posiłek, uwijali się w polu czy zagrodzie.  


[w najbliższym czasie -przepis na zupę ,,przed ciężką pracą''...]
Ot, wspomniana kartoflanka, a było ich więcej, jednak dziś skuszę się na tę konkretną, za namową pewnego, znanego jegomościa. #Makłowicz Robert, prowadzi niesamowite programy kulinarne na YouTube, wrzucam bez reklam i ...moje oczy nie mogą się nasycić widokami, z jakimi przyszło żyć w danym dniu podróżnikowi kulinarnemu. Ręce stają się [mimo wszystko] gotowe i sprawne, by stworzyć niezwykłe danie, coś co znam, czego smaku się nie zapomina. Wspomniana prosta, zwykła i szybka w przygotowaniu #kartoflanka to poezja smaku, tego z dość skromnego, ale niezwykle radosnego dzieciństwa. Pożywna, niezwykle smaczna i co najważniejsze, niewydziwiana i tania. Najważniejsze, by wybrać ziemniak ten, który nie rozpadnie się w zupie, ten z klasy A. Mama często robiła podobną zupę, tylko wtedy człek miał zupełnie inny stosunek do jedzenia, co teraz. Po latach ślinka leci na sam jej widok, a ile wspomnień z tym smakiem, chociażby z wyciąganiem z zupy czegoś, czego wtedy nie znaliśmy

{oczywiście, jeśli zupa przypadła czymś do gustu, można podać mój tekst na Fb, mnie tam już nie ma, ale ktoś inny może z czymś ten przepis skojarzyć}
Kartofle, ziemniaki, pyry czy jak im tam jeszcze, kroimy w dość drobną kostkę, mniej więcej kostka cukru z marketu. Płuczemy, zalewamy wodą i stawiamy na palniku, podgotowujemy około dziesięciu minut, po czym na oleju podsmażamy cebulkę. Gdy ta się lekko zarumieni, dodajemy sporą łyżkę masła, łyżkę mąki pszennej i robimy zasmażkę. Wlewamy chochelkę gorącej kartoflanej wody z garnka, mieszamy tak, by nie było żadnej mącznej grudki. Całość wlewamy do garnka, cały czas gotując delikatnie. Podsmażony boczek, kroimy w dość drobniutką kosteczkę i wrzucamy do naszej już prawie - kartoflanki. Dosmaczamy solą, pieprzem, majerankiem i posiekanym [w małej ilości] rozmarynem.  Jeszcze wszystko przez chwilę gotujemy. Na sam koniec porządna łycha kwaśnej śmietany [oczywiście zahartowanej tym, co już w garnku] wszystko ląduje w zupie. Na sam koniec pozostaje już wybór typu; Czy na wierzch, do dekoracji damy szczypiorek, koperek czy natkę pietruszki? Ano, wypada dać to, co lubimy, ja wybrałam natkę, bo rośnie jeszcze w ogródku. Smacznego! bo jest do czego. 

Komentarze