{foto poglądowe}
To tekst- przerywnik, bo...reklama to; przemysł, który tak czy inaczej musi trafić do klienta. O przeżyciach i doznaniach smakowych z soboty, napiszę w innym czasie. Dziś o dawnych dziejach, o podróżach i wrażeniach jakie miały miejsce latem 1977. Bindużka to niewielka wieś nad rzeką Narew, w województwie mazowieckim, w gminie Rzewnie. Dziś to piękne, zielone i urocze tereny rekreacyjne, latem przyjazne dla mieszczuchów i spragnionych ciszy. Wtedy, w 1977 roku - pamiętam jak przez mgłę; piękny, drewniany dom z zabudowaniami dla zwierząt. W tymże domu, przestronna sień, wysoki próg i drewniane, pachnące i czyste podłogi. kliknij Tu; nasze klimaty
To była podróż ,,za jeden uśmiech'' ja dzieciak z ciut starszą siostrą [no, prawie pełnoletnią] Pojechałyśmy PKS, em przez Pułtusk do miejscowości Rzewnie, stamtąd do wspomnianej już w tytule Bindużki. Tam miało odbyć się weselicho Zofii i Mariana, koleżanki ze szkoły siostry. Stach, brat panny młodej czyli Zofii z Bindużki, odebrał nas z dworca PKS, furą w parę koni. Kilka słodkich chwil spędzonych w klimatach kurpiowskich szybko minęły. Zatroszczono się o nas niezwykle ciepło, potraktowano jak ,,z innego świata'' Za każdym razem powtarzano, że jesteśmy z Warszawy, a my byłyśmy z takiej samej wioski, z takich samych sfer i z tego samego Mazowsza.
Po kilku godzinach brat panny młodej Stach zaprowadził nas na zbocze rzeki, na piaszczysty kawałek plaży, na której stała dość skromna łódź. Nadchodził wieczór, z zachodu widać było nadciągającą burzę. Nie było strachu, ani lamentu związanego z tym, że jesteśmy na środku dość niebezpiecznej rzeki. Była raczej frajda i moc przygody, za moment deszcz lipcowy i grzmoty. Stach dzielnie i po bohatersku radził sobie w tych trudnych warunkach, spoglądał na moją siostrę i zaliczał punkty. Ja, dzieciak- niczego nie rozumiałam, dla mnie zabawa była przednia. Po trzydziestu minutach na łódce, wylądowaliśmy na terenie, gdzie miało odbyć się wesele.
Stach wrócił do Bindużki, my spędziłyśmy noc już tam, gdzie w dwóch pokojach odbywała się weselna uczta. Nazajutrz rankiem, słońce paliło po to, by wieczorem znów przywołać potężną burzę. Była szynka, rosół i oranżada, a po biesiadzie wszyscy poszli do OSP {dziś nie mogę przypomnieć sobie, gdzie to było } Znów była burza z piorunami, błyski raz po raz wskazywały drogę przez błoto, na tańce. Tam bawili się wszyscy okoliczni bywalcy, dołączyliśmy i my- weselnicy. Pamiętam tylko utwór Seweryna Krajewskiego pt; ,,Nie spoczniemy''- wtedy hit! Przytulanki dorosłych, a w tym mojej siostry ze Stachem, nowo poślubionych i kilku innych weselników. Cóż było mi robić? - obserwować i zachować obrazy tamtych dni do dziś.
Powrót z wesela, w niedzielę, autostopem do stolicy, a z niej PKP do domu. Rodzice nigdy nie dowiedzieli się o naszych poczynaniach podczas burzy na rzece Narew. Owszem, rozmowy były, ale zawsze kończyły się śmiechem, choć do śmiechu wcale nie było. Stach nawiedził moją siostrę jakieś kilka tygodni potem, przyjęliśmy go tak, jak on nas. Jednak z ożenku z siostrą nic nie wyszło {dlaczego?O to trzeba by zapytać moją siostrę} Po kilku latach namówiona przez siostrę, a tym bardziej przez jej koleżankę Zofię, która po ślubie z Marianem zamieszkała w stolicy, by odwiedzić jej strony.
Dość długo szukałam tej pachnącej żywicą izby, wypchanych gęsim puchem pierzyn i poduch. Niestety, tylko zawalająca się stodoła, obora i dom, w którym ,,złapałam komara'' Stach serdeczny, ale podupadły na zdrowiu, piaszczysta plaża z łódką, zarośnięta krzakami. Mimo wszystko krótki pobyt wspominkowy w 2003 miał swój urok. Tylko psy sąsiedzkie zawodziły i jabłka spadały na auto, nie dając spać...no i myszy...ale to już inna bajka. Siostra zadowolona ze spotkania z koleżanką, Stach mniej. {ja opisałam to, co zapamiętałam}...
To tekst- przerywnik, bo...reklama to; przemysł, który tak czy inaczej musi trafić do klienta. O przeżyciach i doznaniach smakowych z soboty, napiszę w innym czasie. Dziś o dawnych dziejach, o podróżach i wrażeniach jakie miały miejsce latem 1977. Bindużka to niewielka wieś nad rzeką Narew, w województwie mazowieckim, w gminie Rzewnie. Dziś to piękne, zielone i urocze tereny rekreacyjne, latem przyjazne dla mieszczuchów i spragnionych ciszy. Wtedy, w 1977 roku - pamiętam jak przez mgłę; piękny, drewniany dom z zabudowaniami dla zwierząt. W tymże domu, przestronna sień, wysoki próg i drewniane, pachnące i czyste podłogi. kliknij Tu; nasze klimaty
W pierwszym pomieszczeniu, a raczej izbie- jasno-niebieski piec z czterema fajerkami i zapieckiem[miejscem do leżenia] Drewniany, masywny stół, porządne krzesła, miejsce na miskę z wodą, wiadro i pojemnik na mydło. Na kilku niewielkich wieszakach, ręczniki. Dla tego, co przyjdzie z pola, dla kucharki, dla wszystkich i taki..dla przybyłego gościa. Nieskazitelnie biały, wykrochmalony i nietykalny przez domowników. Pod oknem szafka na garnki, na parapecie koty i pelargonia. Szare, drewniane drzwi do pokoju, a w nim ogromne łóżko, nakryte kolorową kapą. Na kapie [narzuta, koc] białe, różnych rozmiarów, haftowane i sztywne od krochmalu poduchy.
To była podróż ,,za jeden uśmiech'' ja dzieciak z ciut starszą siostrą [no, prawie pełnoletnią] Pojechałyśmy PKS, em przez Pułtusk do miejscowości Rzewnie, stamtąd do wspomnianej już w tytule Bindużki. Tam miało odbyć się weselicho Zofii i Mariana, koleżanki ze szkoły siostry. Stach, brat panny młodej czyli Zofii z Bindużki, odebrał nas z dworca PKS, furą w parę koni. Kilka słodkich chwil spędzonych w klimatach kurpiowskich szybko minęły. Zatroszczono się o nas niezwykle ciepło, potraktowano jak ,,z innego świata'' Za każdym razem powtarzano, że jesteśmy z Warszawy, a my byłyśmy z takiej samej wioski, z takich samych sfer i z tego samego Mazowsza.
Po kilku godzinach brat panny młodej Stach zaprowadził nas na zbocze rzeki, na piaszczysty kawałek plaży, na której stała dość skromna łódź. Nadchodził wieczór, z zachodu widać było nadciągającą burzę. Nie było strachu, ani lamentu związanego z tym, że jesteśmy na środku dość niebezpiecznej rzeki. Była raczej frajda i moc przygody, za moment deszcz lipcowy i grzmoty. Stach dzielnie i po bohatersku radził sobie w tych trudnych warunkach, spoglądał na moją siostrę i zaliczał punkty. Ja, dzieciak- niczego nie rozumiałam, dla mnie zabawa była przednia. Po trzydziestu minutach na łódce, wylądowaliśmy na terenie, gdzie miało odbyć się wesele.
Stach wrócił do Bindużki, my spędziłyśmy noc już tam, gdzie w dwóch pokojach odbywała się weselna uczta. Nazajutrz rankiem, słońce paliło po to, by wieczorem znów przywołać potężną burzę. Była szynka, rosół i oranżada, a po biesiadzie wszyscy poszli do OSP {dziś nie mogę przypomnieć sobie, gdzie to było } Znów była burza z piorunami, błyski raz po raz wskazywały drogę przez błoto, na tańce. Tam bawili się wszyscy okoliczni bywalcy, dołączyliśmy i my- weselnicy. Pamiętam tylko utwór Seweryna Krajewskiego pt; ,,Nie spoczniemy''- wtedy hit! Przytulanki dorosłych, a w tym mojej siostry ze Stachem, nowo poślubionych i kilku innych weselników. Cóż było mi robić? - obserwować i zachować obrazy tamtych dni do dziś.
Powrót z wesela, w niedzielę, autostopem do stolicy, a z niej PKP do domu. Rodzice nigdy nie dowiedzieli się o naszych poczynaniach podczas burzy na rzece Narew. Owszem, rozmowy były, ale zawsze kończyły się śmiechem, choć do śmiechu wcale nie było. Stach nawiedził moją siostrę jakieś kilka tygodni potem, przyjęliśmy go tak, jak on nas. Jednak z ożenku z siostrą nic nie wyszło {dlaczego?O to trzeba by zapytać moją siostrę} Po kilku latach namówiona przez siostrę, a tym bardziej przez jej koleżankę Zofię, która po ślubie z Marianem zamieszkała w stolicy, by odwiedzić jej strony.
Dość długo szukałam tej pachnącej żywicą izby, wypchanych gęsim puchem pierzyn i poduch. Niestety, tylko zawalająca się stodoła, obora i dom, w którym ,,złapałam komara'' Stach serdeczny, ale podupadły na zdrowiu, piaszczysta plaża z łódką, zarośnięta krzakami. Mimo wszystko krótki pobyt wspominkowy w 2003 miał swój urok. Tylko psy sąsiedzkie zawodziły i jabłka spadały na auto, nie dając spać...no i myszy...ale to już inna bajka. Siostra zadowolona ze spotkania z koleżanką, Stach mniej. {ja opisałam to, co zapamiętałam}...
Komentarze
Prześlij komentarz