[Może to też czyjaś historia?]
Ponad trzy dekady wstecz, Pałac Kultury i zapchlony śródmiejski dworzec warszawskiej kolei. Cuchnęło moczem, syfem i odgrzewanymi zapiekankami. Dumnie brzmiało ,,bywać w Warszawie'', gorzej w niej wytrzymać. Tym bardziej, że jedną nogą stałam na gruncie ornym, pachnącym, gdzie widok zieleni rozchodził się na wszystkie strony świata, a tu nagle ...ta wielka, nieodkryta jeszcze na dobre Warszawa. Za moment uległam jej, zachłysnęłam się, aby znów...
Moja pierwsza praca, DH- ,,Junior'', ścisłe centrum stolicy nad Wisłą. Wysiadałam z kolejki podmiejskiej, wychodziłam z peronu na górę i już byłam w cywilizowanym świecie. Tak wtedy postrzegaliśmy stolicę, nie znając zupełnie jej ciemnych stron, niebezpiecznych uliczek i handlujących wszystkim tym, co dało się spieniężyć. Jeszcze plac bez ,,Cricolandu'' [park rozrywki pod PKiN]. Szare mury, smutni przechodnie, puste sklepy. Tam, gdzie byłam, towaru nie brakowało, jednak nie dla wszystkich. Pewexy, butiki i pracownie tętniły życiem, w zakamarkach można było natknąć się na wszelkiej maści cwaniaków i złodziejaszków. Kino ,,Relax'', bar ,,Zodiak'' czy pralnia ,,Alba'' na tyłach ,,Juniora'' były wtedy brane pod uwagę. Mniej ludzi, mniej aut, ulic i skrzyżowań- dziś to metropolia.
Mijałam zakład szklarski, jubilerski i szewski. Optyk, niewielki sklep spożywczy- widać mleko, butelki ze śmietaną, kartoniki z kefirem przed wejściem. Krępa, ruda w białym czepku, i przypominającym chirurga, fartuchu, zaciągała metalowym hakiem pojemniki z mlekiem do środka. Wszędzie na chodniku widać niedopałki, wciśnięte w biegu ,,balonówy'' i wszechobecny smród, wręcz odór. Zmierzam ku nowemu, to zupełnie inny świat dla mnie. Wcześniej nie było mi to potrzebne, wszak stolica miała swoje magiczne, eleganckie lokale, miejsca na spacer i wypoczynek. Ja, wolny czas miałam tuż za domem, gdzie przez wszystkie pory roku można było czuć się bezpiecznie i cieszyć życiem. Na stołecznych salonach bawiły się elity, szemrane panienki ze swoimi gachami i cinkciarze, przemycający ,,zielone''. Zapach prawdziwej książki dochodził z pięterka, gdzie można było zapaść się w czeluściach albumów, lektur i literatury zapomnianej - pięknej.
Pierwsze tygodnie ,,nowej pracy'', przebiegały normalnie, codzienność i monotonność wykonywanych obowiązków nie wnosiła nic, poza tym, co obecnie da się zauważyć. Palma pierwszeństwa, podlizywanie się, agresja, napięcie, stres i rola przodownika- to nie dla mnie. Dla mnie wtedy najważniejsza była praca i jej dobre wykonanie, spokój, szacunek dla innych. Jednak oznak szacunku, nie doświadczyłam, panienki ,,z miasta'' lizały tyłek szefowej, robiły kawki, spijały sobie z dzióbków i plotkowały ile wlazło. Byłam ,,ze wsi'', ta gorsza, nie kumata, nie ubrana modnie, bez makijażu i inna. Poprosiłam o zmianę miejsca pracy; padło na ,,Smyk''. Było super, choć dyrekcja ta sama, to personel znał swoje miejsce w szeregu. Odnalazłam się szybko, poznałam miłych ludzi i odzyskałam swój świat...ile przygód i relacji. Cdn.
Komentarze
Prześlij komentarz