Soczyste, ze sprawdzonego miejsca, kawałki mięsa. Piękne paski żeberek, trzasnęłam kilka razy swoim, niezawodnym, kitajcowym tasakiem. Tak porąbane, trafiły do naoliwionego woka. Wystarczyło kilka kropel, by żeberka nie przywarły, a w oka mgnieniu zarumieniły się. To magiczny proces, zjawisko niezwykle pobudzające wszystkie zmysły. Zatem, nie pozostało nic, aby podlać owe, skwierczące mięsne cząstki sosem, bazą aromatyczną. Póki jeszcze płyną i lecą towary z całego świata, to nie zawahałam się użyć sosu sojowego. Mógłby być Teriyaki, sos sojowo- grzybowy czy chili. W przeciwnym razie, wybrałabym zioła z ogrodu; lubczyk, tymianek, kozieradka czy papryka. Dużo cebuli, czosnku i majeranku. Po ponad godzinnym duszeniu się w tym ciemnym sosie, danie było mięciutkie, kruche i subtelne w smaku. Poezja!
Komentarze
Prześlij komentarz