Transformacja część 2

Katolik tłucze dzieciaka, cuchnie gorzałą, a psią czy kocią nadprodukcję zawija do worka i wrzuca do rzeki. Powiecie; jakie to przerażające, bo jest, ale katolik zrobi wszystko w imię swojego bóstwa. Potem pójdzie pod ołtarz, będzie leżał i modlił się na głos, czym zyska odpuszczenie grzechów. U mnie cała przemiana zaczęła się po 50 roku życia. Wcześniej nikt; rodzice, rodzeństwo, ksiądz na katechezie, później przyjaciel, a w końcu jeden czy drugi mąż- nie znaleźli czasu, odpowiednich warunków czy ochoty, by mi wyjaśnić to czy owo. Rozjaśnić spięty i stłumiony od dzieciństwa mózg. Indoktrynacja mojej osoby trwała dość długo, bo odkąd pamiętam. Naginanie prawa, zranione pragnienia dziecka zabiła ona, wiara w wiarę. Świadomy i jednak systematyczny proces dawkowania mi określonych form chrześcijaństwa, powodował ucisk. 

Niby wszystko kolorowe, tradycje i kult stópek zachowany, ale dla mnie była to pewnego rodzaju bariera. Jak u Alicji w krainie czarów, z religią było podobnie. Jednak wciąż pragnęłam wiedzieć więcej, jednak wszyscy wokół byli bardzo zajęci swoimi sprawami. Dzieciak mógł liczyć tylko na siebie, a dorosła JA, mogłam zająć się garami [tak, to moja wina, wiem] Jednak czas szybko mija, a w moim osobistym życiu pojawiały się osoby, które twierdziły, że bardzo im na mnie zależy. Takie smutne, nierozwiązane sytuacje, niedokończone rozmowy skutkowały tym, że moja przynależność do religii jeszcze bardziej zainspirowała moje ciało i duszę. Bardzo chciałam przynależeć do Boga, a Chrystusa stawiałam na pierwszym miejscu. To były chwile bezdechu, tylko Bóg się liczył, choć nie czułam go, to ufałam mu.

50 lat w abstrakcji i obłudzie, na klęczkach, bez pytań, a tym bardziej bez logicznych odpowiedzi. Wszystkim wokół łatwiej było mnie ominąć, pozbawić złudzeń niż usiąść i sformułować odpowiednie wyjaśnienia. W końcu [ jak w życiu] nadszedł i dla mnie czas przemiany. Pomiędzy tymi przeistoczeniami i metamorfozami działo się bardzo dużo. Zyskał kościół, hierarchowie i ci, którym na rękę było, bym ja tkwiła w osobistym załganiu i fałszywym przekazie. Uczestnictwo w każdym niemal ,,święcie'', w dostosowywaniu się do innych, by ,,być dobrym'', uczynnym i nienagannym, w końcu sprowadziło mnie na Ziemię. Cotygodniowe odwiedzanie pewnego, świętego miejsca, dało wiele do myślenia. Zachowania pustelników, braciszków i ojców, przeszło moje najśmielsze oczekiwania...Cdn.


 

Komentarze