Niejednokrotnie pisałam tu o jedzeniu, o smakach z dzieciństwa, o tym, co bywało w podróżach- tych bliskich jak i odległych. Bograczyk, bo tak danie nazwał Kamilek. Przytrafiło nam się w Bieszczadach dawno temu. Byliśmy na lekkim kacyku i szukaliśmy czegoś, co wybawi nas z tego stanu. W jakiejś karczmie w Polańczyku, odnaleźliśmy smak, pikantnej i trochę zapożyczonej z węgierskiej kuchni, zupy. Robię to danie dość rzadko, ale zawsze zjadamy do ostatniej kropli sosu. Polędwica lub ligawa wołowa, kilka pieczarek, papryka, masło i [tu pomidory bez skórki] może być pulpa. Około 2-3 h duszenia na małym ogniu, w międzyczasie dodane 2 b.ostre papryczki, by nadać charakter wyrazistości. Na koniec posypane natką pietruszki. Co do tego? - 50 zmrożonej wódeczki Danzka lub Amundsen, lekarz pozwolił, nie miał wyjścia. A co!
Komentarze
Prześlij komentarz